
Re: Choroba dzieci a dalsze współżycie w małżeństwie
gabbar napisał(a):
Ja odnoszę jednak inne wrażenie. Zresztą wystarczy prześledzić ten dział. (...) Mój post nie był i nie jest pesymistyczny tylko stwierdza fakty.
Hej. No widzę to, że seks "po katolicku" jest bardzo skoncentrowany na technicznych rzeczach. Niby wszystko wolno, ale tego, tamtego i owego - pod żadnym pozorem nie wolno i technicznie można tylko w jeden sposób bo inaczej od razu wszędzie grzechy

Moim zdaniem jest to bez sensu, żeby wszędzie w sferze seksualnej stawiać zapory pod nazwą "grzech ciężki", bo powinno się patrzeć najpierw na intencje, relację i więź, a nie na wymiar techniczny.
Tak jak rozumiem otwartość małżeństwa na potomstwo, dzieci, rodzinę, tak nie rozumiem ideologicznej narracji o "otwartości na życie" w fazie lutealnej i udawaniu że "odkładamy poczęcie", kiedy intencja 99% katolickich stosujących NPR par jest jedna: nie chcemy teraz mieć dzieci i dlatego czekamy na 100% niepłodny czas, a nie że czekamy na niepłodny czas, bo będzie się nam przyjemniej kochało po 3 tygodniach wstrzemięźliwości

Poza tym, będę się upierać, że to nie jest właśnie czarno-białe, że jest grzech lub go nie ma, bo ta sama "technicznie" sytuacja może być różnie oceniana i zależy to właśnie od intencji i od sytuacji jaka jest w małżeństwie.
a) Para która decyduje się na prezerwatywy, gdyż mają trudności i inaczej nie są w stanie współżyć (z bardzo różnych powodów), nie musi od razu ciężko grzeszyć, jeśli celem nie jest sama "bezpłodność współżycia" tylko celem jest utrzymywanie bliskiej zażyłej miłosnej relacji która podtrzymuje i scala ich związek (a relacja nie jest mniej ważna od wymiaru płodności i nie można jej poświęcać).
b) Para która decyduje się na prezerwatywy, bo ma w nosie swoją płodność i chce tylko własnej przyjemności bez konsekwencji, nie ma i nie chce mieć nigdy żadnych dzieci - grzeszy być może tak samo jak ci co używają III fazy w NPR i "odkładają poczęcie" na wieczne nigdy.
To byłoby po prostu nielogiczne, że kochające się małżeństwo, mające dzieci i jakieś problemy ze współżyciem, okazując sobie miłość fizycznie w "technicznie inny niż dozwolony sposób" (i nie mówimy tu o żadnych abortywnych środkach - wiadomo to jest wykluczone), może popełniać tak ciężkie grzechy, że po seksie idzie do piekła razem z bandytami którzy mordują ludzi bez litości (aluzja oczywista). Nawet wobec tych bandytów miałbym więcej wyrozumiałości na sądzie, że może są zmanipulowani, może nie rozumieją, może zostali bardzo skrzywdzeni i może są w nich jakieś resztki miłości żeby ich za uszy z piekła wydostać...
Ale w przypadku "niepoprawnego" seksu między małżeństwem - prosto do gorącego kociołka ze smołą. No przecież to absurd, nie uważasz?
